Obecność i Samotność. Czy potrafisz i lubisz być sam/sama ze sobą?
Bliskość, rozmowa, czułość, przyjemność. Myślę, że właśnie takimi słowami można opisać skojarzenia mózgu z obecnością. Chcemy dawać i przyjmować, dzielić się doświadczeniami, budować relacje, a do tego niezbędna jest interakcja z innymi ludźmi. To naturalne (człowiek to podobno istotna stadna, prawda?), a więc również prawdziwe. Takie instynktowne potrzeby mają Dusze przebywające w naszych ciałach, choć nie twierdzę, że wszystkie i na takim samym poziomie. Przeciwległym biegunem OBECNOŚCI jest SAMOTNOŚĆ, która odbierana jest społecznie z pewnym smutkiem, nostalgią, stratą. Samotność, której się boimy i której raczej sami nie wybieramy. A może to przeciwieństwo możemy jakoś inaczej nazwać? Tak, aby określało stan, którego chcemy i którego z radością oczekujemy?
Wydaje mi się, że w słowniku brakuje takiego słowa, które może oddać ekscytację na myśl o spędzeniu czasu w pojedynkę, o momencie, kiedy możemy odbyć podróż w głąb siebie, oddać się beztrosce i refleksji. Na ten moment proponuję: „ODŁĄCZENIE”, bo to słowo w mojej głowie zawiera w sobie jakąś „przestrzeń” oraz świadomą decyzję, że ja CHCĘ pobyć sama. Możliwość „odłączenia się” daje mi wolność i prawdę, z których nie chcę rezygnować. Odłączam się od świata, wybieram posłuchanie własnych myśli, chcę robić to, co sprawia mi przyjemność. Nie muszę słuchać nikogo, rozmawiać, dostosowywać się do innych. Zdaję sobie sprawę, że ta moja potrzeba „odłączenia się” ma ogromny związek z tym, jaką jestem naturalną sobą, jak się zachowuję, jak komunikuję na co dzień, w jakiej branży pracuję. Mówię żywo i szybko, ale jeszcze szybciej przewijają się przez moją głowę myśli. Czasami nie mogę nadziwić się, w jakie zakamarki świadomości i podświadomości wędrują w kilka sekund. Lubię, jak się wokół mnie dzieje, słabo wychodzi mi bezczynne czekanie, a cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną (to ostatnie akurat zostało już nieco w ostatnich latach ujarzmione). Zawód copywritera i marketingowca dają mi możliwość wyrażania się, poznawania mnóstwa ciekawych ludzi, nieustannego uczenia się. Nie ma nudy, jest nauka i kreatywność, a więc… IDEALNIE! Po takim opisie chyba trudno dziwić się, że czasami mam ochotę odpocząć, posiedzieć w „ciszy” (chociaż częściej jest to jednak muzyka) i odciąć od bodźców świata. Uważam, że czas tylko z samą/samym sobą jest potrzebny każdemu z nas. W jakiej innej sytuacji można z uwagą posłuchać własnych myśli, zajrzeć w siebie głęboko i poczuć się indywidualną jednostką?
Sięgając pamięcią lata wstecz, mogę stwierdzić, że chyba nigdy nie miałam w sobie lęku przed samotnością. Nie rozumiałam, jak można się nudzić we własnym towarzystwie, nie mieć pomysłu na samodzielne i ciekawe spędzenie czasu. Nie rozumiałam osób, które bez oddechu przechodziły od związku do związku, bo nie potrafiły być same. Czego się boją? Czego im brakuje? Czego szukają na zewnątrz, by wypełnić pustkę? Umiejętność czerpania przyjemności z bycia samemu to jedna z cech, którą w sobie naprawdę cenię, ale chyba mam to szczęście, że jest ona dla mnie naturalna. Wiele osób musi o nią zawalczyć lub ją wypracować.
Rozważania, które stały się tematem tego artykułu, są ze mną w ostatnich dwóch miesiącach bardzo często. Pojawiły się, gdy w moim i mojego Męża życiu zawodowym zaszły upragnione zmiany. Wszystko to, czego na tamten moment chcieliśmy – spełniło się, ale oprócz szczęścia, te zmiany przyniosły również konieczność dostosowania naszych potrzeb do innych warunków dzielenia przestrzeni. W skrócie: ja wróciłam na „etat”, bo brakowało mi żywego kontaktu z drugim człowiekiem, a mój Mąż zyskał wolne wieczory, weekendy i święta (co w gastronomii jest rzadkim zjawiskiem). I tak oto przestałam spędzać ogrom czasu sama, a Mąż mógł w końcu doświadczyć tego pięknego dla mnie stanu, gdy jesteś tylko ze sobą. Po dwóch miesiącach pojawiła się u mnie myśl (a może jednak również instynktowna potrzeba?), że jest mi w tym nowym układzie… niewygodnie. I chociaż mogę robić przy Mężu to, co chcę i cieszę się, że jest blisko, to i tak zaczęło brakować mi tej „przestrzeni”, do której się przyzwyczaiłam. Brałam ją za pewnik, a tu (chwilowo) ją utraciłam. Gdy zdałam sobie sprawę, że nie spędzam już prawie w ogóle czasu samotnie w domu (czyli tam, gdzie chcę odpocząć i zająć się swoim światem), pojawił się dyskomfort. Dyskomfort, do którego nie chcę się przyzwyczajać, ale cieszę się, że pojawił się, by przypomnieć mi o tym, co jest dla mnie ważne. Gdy zorientowałam, co naprawdę czuję, zaczęłam otwarcie komunikować: „Chcę mieć czas na ODŁĄCZENIE, daj mi przestrzeń”. I bez żadnych nerwów, obrażania, zdziwienia, dopytywania mój Mąż to zrozumiał i uszanował. W taki sposób niewygoda spowodowana zmianą pozwoliła mi odkryć kolejną cząstkę prawdziwej siebie oraz jedną ze składowych relacji partnerskiej, którą razem od 9 lat tworzymy.
Od kilku lat przyglądam się (i pomału go rozbrajam) jednemu z tych głębiej zakorzenionych w sobie lęków – lęk przed utratą wolności. Zarówno Obecność, jak i Odłączenie zawierają w sobie jej energię i myślę, że ostatnie doświadczenia to kolejna szansa dla mnie, by spojrzeć na ten lęk z jeszcze innej perspektywy. Pomogły mi go na nowo dostrzec i jeszcze lepiej zrozumieć, ale wciąż czuję, że w tym obszarze mam jeszcze coś do odkrycia…
Jeśli ten tekst obudził w Tobie jakieś refleksje, którymi chcesz się podzielić, zostaw komentarz lub napisz do mnie prywatną wiadomość.
Komentarze