Emocje są do przeżycia, a nie uzdrawiania
Życia nie da się zatrzymać. Nie da się odłożyć go na później, schować do kieszeni, sięgać po niego tylko na chwilę, by kosztować powoli jak najlepszego deseru. Każda próba manipulacji czy zatrzymania naturalnego nurtu kończą się blokadami i zastojami w naszym ciele – nieważne czy kurczowo próbujemy złapać się pięknych doświadczeń, czy blokujemy to co bolesne i niewygodne, byleby tylko nie zagnieździło się w naszym ciele. Jednak jedyną stałą i pewnością, którą możemy mieć doświadczając życia jest to, że wszystko co aktualnie przeżywamy w końcu się skończy, przeminie. Jest rozdziałem, a nie całą opowieścią. Zatem najlepsze co możemy zrobić to po prostu zaufać, obserwować, być w tym co akurat do nas przychodzi. Otulić się prawdą.
Doświadczałam tego podczas Vipassany, a dziś przyszło mi odrobić tę lekcję. Pamiętam, gdy siedząc kolejną godzinę w medytacji, w chłodnej sali gimnastycznej w Działdowicach, przyglądałam się każdej mojej myśli. Każdej myśli, do której się przywiązałam i traktowałam za pewnik. Umysł skakał jak dzikie zwierzę, wracały wspomnienia, przeżycia, to co już się wydarzyło lub to co sądzę, że zaraz się wydarzy. Nie było w tym miejsca na to co tu i teraz. Nie było miejsca na swobodny przepływ życia, na sprawdzenie co aktualnie u mnie. Właśnie teraz, nie minutę, dzień, tydzień, czy miesiąc temu. Przyszło do mnie jak rzadko rewiduję czy emocje, których doświadczałam nadal są aktualne, czy może jakieś zatrzymane zostały w moim płytszym oddechu, zaciśniętej szczęce, spiętym brzuchu dyktując aktualne doświadczenia. Jak bardzo przywiązuję się do jednej wersji siebie, by nie musieć znaleźć się w chwilowej niepewności co do mojego stanu i niezdefiniowania. Zauważyłam jak wszyscy blokujemy energię w ciele nie tylko próbując nie dopuścić do siebie tego co bolesne, ale również kurczowo trzymając się tego co piękne. Chcąc przedłużyć coś jak najdłużej blokujemy nasze centra na swobodny przepływ. Blokujemy się na życie w prawdzie, byleby zachować kontrolę. Zatem jedynym zadaniem w tamtej sali medytacyjnej było zrezygnować z wszelkich pragnień i po prostu być w czystej obecności. Nie sądziłam, że tak szybko będzie mi dane zmierzyć się z tym ponownie.
Właśnie skaczę z przepaści i odrabiam lekcje o przeżywaniu. Odrabiam lekcje o widzeniu się całej, w prawdzie, w tym w czym aktualnie jestem, a nie w tym w czym chciałabym się widzieć. Odrabiam lekcję jak żyć, zadając to pytanie wszystkim dookoła, szukając wszelkich narzędzi, by sobie poradzić z zalewem tych emocji, co jednak znów zabiera mnie od przeżywania w uleczanie. Zatem wszystko czego aktualnie doświadczam sprowadza mnie do jednego wniosku – emocje nie są do rozwiązania, a do przeżycia, a każda próba wychodzenia z aktualnego stanu jest tak naprawdę o braku zgody na to, jest ucieczką. Jest o traktowaniu emocji jak choroby, której należy się pozbyć, albo problemie, który należy naprawić. Jest niemożnością objęcia się taką jaką teraz jestem, choć wiem, jest to cholernie trudne poddać się naturalnemu przepływowi, bo może pojawić się lęk, że utracimy kontrolę nad życiem. Tylko, że to właśnie wtedy, gdy odpuszczamy wszelkie zablokowane pragnienia w ciele by stać się kimś innym, czuć coś innego, gdy się poddamy doświadczeniu możemy zrobić miejsce na nowe. W innym przypadku jedynie odtwarzamy cały czas ten sam schemat oczekując innego rezultatu.
Możliwość spotkania się z tym w moim życiu właśnie teraz, twarzą w twarz, w czystej praktyce, kładzie mnie na łopatki i chyba tak właśnie musi być, bym mogła pozwolić sobie na bycie po prostu człowiekiem. Pozwolić sobie na to, że sobie nie radzę, nie wiem, nie potrafię, bo jakbym mogła wiedzieć skoro jeszcze nigdy nie byłam taką wersją siebie, doświadczającej smutku i strachu w aż takim natężeniu? To właśnie w niewiedzy mieszka piękne zaproszenie do nowego i czując opór przed tym doświadczeniem czujemy tak naprawdę opór wobec życia w pełni. W pełni miłości, zachwycie i otwartości serca. Pozwalam zatem by ceną za intensywność piękna, które doświadczam w moim życiu był równie intensywny smutek, gdy to odchodzi – przechodzimy żałobę tak głęboko jak kochaliśmy. Dajmy zatem temu żyć, dajmy wybrzmieć, a następnie dajmy odejść. Cykl Życia-Śmierci-Życia musi istnieć, a my po prostu pozwalajmy na ten naturalny przepływ. Nie musimy sobie radzić, planować, ratować, bo i tak nigdy nie dopniemy wszystkiego na ostatni guzik. Nieraz poczujemy, że właśnie dzieje się koniec świata. Najpiękniejsze co można sobie dać w takich sytuacjach to zaufać, że możemy w tym po prostu być i nie potrzeba nic więcej. Natura życia nie zmieni się nigdy, jednak to na co mamy realny wpływ to sposób w jaki wchodzimy z tym wszystkim do wspólnego tańca, nie zapominając o obecności swojego ludzkiego serca, bo to jest tak naprawdę nasze najpotężniejsze narzędzie transformacji. Musimy tylko bardzo się kochać, by w to uwierzyć, zaufać, że jest wystarczające i nie szukać już dalej na zewnątrz.
Kocham <3 Też ostatnio przeżywałam tę lekcję, nawet nie zauważyłam, że walczyłam ze swoimi uczuciami. Gdynim pozwoliłam płynąć, od razu było mi lżej, to opieranie się nim było trudem, a same emocje płynęły swoim rytmem. Dzięki za Twój tekst Olu 🙂
Tak, tez czuję, ze to właśnie z tego opierania idzie tak naprawdę najwiecej bólu.. dziękuje Ci ♥️👐🏻