Jak odnalazłam siebie, moja droga zdrowienia

Moja droga zdrowienia. Wypisana w formie wypunktowanej listy wydaje się prosta i nieskomplikowana. Lecz dla mnie w swojej postaci cechuje się niepowtarzalnością, jest jedyna w swoim rodzaju. Ze wszystkimi pełnymi nadziei i pełnymi zwątpienia dniami. Ze wszystkimi małymi zwycięstwami i kolejnymi początkami. Problemy poruszane w poszczególnych punktach wydają mi się na ten moment niezwykle odległe. Natomiast, będąc na torach tej drogi czułam, jakby trwała całe życie i chwilami wątpiłam w to, czy kiedykolwiek będę w stanie wyznaczyć jej końcowy punkt. Jestem dumna z drogi, którą przeszłam. Ze wszystkich małych sukcesów i momentów trudu, w których nie wybrałam drogi na skróty. To była ścieżka świadomych, małych wyborów, a nie szybkich rozwiązań. Teraz myślę, że najwłaściwsza, jaką tylko mogłam dla siebie obrać, a może wręcz stworzyć. Od siebie, dla siebie.

W dzisiejszym dniu chciałabym podzielić się z Tobą oczywistymi, jak i mniej oczywistymi podjętymi przeze mnie krokami, które pozwoliły mi wyzdrowieć. Ich ułożenie na liście jest nieuporządkowane, proces sam w sobie był tak złożony, że nie potrafię określić, czy któreś z tych punktów są ważniejsze od innych. Czuję, że każdy jest tam samo ważny i właśnie to niepowtarzalne połączenie ich wszystkich doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj. 

  1. Rozmowa z moimi bliskimi i otwarte mówienie o swoich zmaganiach

Dla mnie był to kluczowy krok, który nie stawał się z biegiem czasu łatwiejszy. Do tej pory nie jest zawsze prosty. Dlaczego był tak kluczowy? Jestem osobą, która miewa tendencje duszenia w sobie przeżywanych trudów i zmagań, aby „nie być dla innych problemem”. Mam w sobie lęk, że gdy będę przebywać zbyt długo w stanie niepozytywnej, nisko wibracyjnej energii to zostanę odrzucona. Boję się w tym również tego, że moje zmagania przygniotą innych, co sprawi, że przejmą ode mnie negatywną energię. Lękam się późniejszej odpowiedzialności za ich trudne emocje, taką odpowiedzialność przejmowałam na siebie jako dziecko. Nie umiem już udawać, że jest mi dobrze, w momencie gdy tak naprawdę nie czuje się wcale dobrze. Kiedyś to robiłam, natomiast dziś nie potrafię i jestem z siebie dumna, że już dalej nie zmuszam się do tego. Zrozumiałam, że te obawy to moje lęki z dzieciństwa. Małej Oli, nie tej dorosłej. Dlatego, nawet gdy teraz się pojawiają, wyrażam. Mową, ciałem, słowem pisanym, krzykiem w poduszkę, tupaniem. Czasem robię to od razu, czasem potrzebuje chwili, aby zacząć. Chwilami moje gardło próbuję się zacisnąć, ale wtedy do niego oddycham i przypominam sobie, że to już nie dzieciństwo. To teraz. Mówienie o moich zmaganiach i przyznawanie się do bycia człowiekiem, który napotyka w swoim życiu problemy jest uwalniające. Przyznając się do tego zaczynam uznawać w pełni samą siebie i wszystkie napływające do mnie uczucia. Nie próbuje już być idealna, po prostu jestem sobą. Dlatego, w chwilach gdy już nie dawałam rady i chciałam wrócić na tory zaburzeń odżywiania, MÓWIŁAM. Mówiłam do mamy, do terapeutki, do partnera, do kamery w telefonie, do przyjaciół, do swojego odbicia w lustrze. Wyrażałam. W każdej pojedynczej sytuacji przezwyciężałam swój wstyd i dzieliłam odważnie się eksplodującymi w mojej głowie lękami, historiami, myślami. Robiłam to, aby zwerbalizować swoje myśli, uznać je i siebie w pełni. Nie dlatego, że chciałam, aby ktoś to przejął i naprawił za mnie, ale po to aby przyjąć siebie samą. 

  1. Kupowanie ubrań w swoim rozmiarze, nawet jeśli za pół roku mają być już za duże, bądź za małe

Długo upierałam się przy tym, aby nie kupować nowych ubrań, w momencie gdy moja waga drastycznie wzrosła. Chodziłam wtedy praktycznie w samych dresach i ogromnych bluzach. Moje wytłumaczenia tego sprowadzały się do: „I tak zaraz szybko schudnę i będę mogła chodzić w swoich starych ubraniach, więc nie warto wydawać pieniądze na ciuchy, które i tak zaraz będą za duże.”. Teraz widzę, ze było to umniejszenie sobie. Jak miałam poczuć się w dobrze ze swoim ówczesnym ciałem, skoro nawet nie chciałam zainwestować w dopasowane pod swoje aktualne potrzeby ubrania? Karałam siebie za to, że moje ciało było za duże na ubrania z mojej szafy, próbując dopasować swoje ciało pod nie, zamiast dopasować ubrania pod swoje ciało. Wtedy myślałam, że jest to motywujące i pozwoli mi szybciej schudnąć. Oczywiście tak nie było, co zrozumiałam dopiero po jakimś czasie. Od tamtego momentu już nigdy nie założyłam na siebie czegoś, co było na mnie za małe. Czegoś, co sprawiało, że moje ciało czuło się „nie takie”. Dzięki temu uszanowałam je i dałam mu znać, że niezależnie od tego, czy mi się bardziej, czy mniej na dany moment “podoba” uznaje je takim, jakim jest. Nie pospieszam, nie karam. Nie próbuje wcisnąć go w za małe dżinsy, wkładając samą siebie w ogromny dyskomfort ściśniętego ciała, ograniczenia spontanicznych ruchów oraz bolącego brzucha. 

  1. Rozpoznanie swoich „zapalników” i unikanie ich kupowania na początkowych etapach

Podczas wejścia na tor kompulsywnego objadania pojawiło się coś takiego, jak „schemat napadu”, który po jakimś czasie obserwacji zaczął być dla mnie bardzo widoczny. W pewnym momencie zauważyłam, że moje napady zaczynają się zazwyczaj od konkretnych pokarmów. Były nimi np.: hummus, czekolada mleczna, tortilla, spody do pizzy z oliwą. Wiedziałam, że to, że ich nie będę jadła przez jakiś czas nie jest rozwiązaniem, natomiast niejedzenie ich przez okres pierwszych kilku miesięcy (gdy napady zdarzały się codziennie) było bardzo pomocne. Sporządziłam swoją listę zapalników i omówiłam ją szczegółowo z mamą. Umówiłyśmy się, że żadna z nas nie będzie kupować przez jakiś czas tych produktów. Nie było ich w domu. To nie sprawiło, że napady ustały, ale ich częstotliwość, dzięki temu się odrobinę zmniejszyła – to dodało mi siły i poczucia sprawczości.

  1. Zaprzestanie liczenia kalorii 

Odnoszę wrażenie, że punkt ten sam mówi za siebie. Wątpię, czy cały proces zdrowienia bez dołączenia na którymś etapie tego punktu jest możliwy. Jedzenie to energia, to wartości odżywcze, to przyjemność, to celebracja. To nie cyferki. Przynajmniej nie na życie. Nie pragnę demonizować liczenia kalorii. Uważam, że może mieć to pozytywne skutki w takich przypadkach, jak: uczenie się o wartościach odżywczych, budowanie zdrowych nawyków żywieniowych, uprawianie zawodowo sportu. Jeśli ktoś nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką objętość kaloryczną, jakie makroskładniki, witaminy zawierają poszczególne pokarmy może to być edukacyjny i przydatny proces, który przyniesie wiele dobrego. Natomiast zdecydowanie nie skłaniałabym się ku stwierdzeniu, że jest to rozwiązanie na życie. Uważam, że bardzo łatwo się w tym zapędzić i zacząć patrzeć jedzenie jako na demoniczne cyferki. Na swojej drodze zdrowienia miałam wiele prób zaprzestania liczenia kalorii, po których ponownie wpadałam w jej kuszące sidła. Natomiast po którejś próbie wytrwałam w tym wystarczająco długo i już po prostu do tego nigdy nie wróciłam. Stało się to niezwykle uwalniające. Od półtora roku jem intuicyjnie. Dzięki temu, że przez bardzo długi czas liczyłam kalorie mam pojęcie o tym, jakie produkty mają większą, a jakie mniejszą objętość kaloryczną, co zawiera dużo białka, zdrowych tłuszczy, czy pełnowartościowych węglowodanów. 

  1. Zniesienie jakichkolwiek restrykcji. MOGĘ jeść, ile tylko chcę i co chcę

Przestałam dzielić produkty na złe i dobre. Teraz mam kategorie bardziej i mniej odżywczych. Na początkowych etapach jadłam naprawdę spore porcje, które były zdecydowanie za duże dla mojego żołądka. Najadałam nimi swoją psychikę, bo żołądek był już pełen. Natomiast zauważyłam, że gdy tych dużych ilości sobie zabraniam, to później pragnęłam jeść jeszcze wiecie, Aby nasycić się ten „ostatni raz”. Dlatego przestałam zabraniać sobie jedzenia czegokolwiek, w jakichkolwiek ilościach. Po jakimś czasie już przestało być dla mnie to atrakcyjne i przyjemne, nie czułam potrzeby zapychania się do pełna. Gdy dostałam przyzwolenie na jedzenie wszystkiego w nieograniczonych ilościach, stwierdziłam, że wolę jednak wybierać zdrowe produkty i posiłki, po których czuję się odżywiona, pełna energii, lekka. 

W kolejnym wpisie podzielę się z Tobą pozostałymi krokami, które podjęłam, aby móc wyzdrowieć i zacząć żyć życiem, jakiego dla siebie zapragnęłam. Życiem w lekkości, świadomości i szczęściu. Tymczasem dziękuję za Twoją obecność. Jeśli odczuwasz chęć podzielenia się przemyśleniami, które do Ciebie przyszły, zapraszam Cię do napisania komentarza bądź prywatnej wiadomości do mnie.

Ściskam Cię mocno i przesyłam ogrom miłości, 

Ola

Powiązane wpisy

Komentarze