Spiritual bypassing – jak uciekamy przed niewygodą, chowając się za duchowością? Cz. 1

Czy uciekanie do świata duchowego jest dla nas zawsze tylko korzystne? W jaki nieuświadomiony i subtelny sposób część z nas unika rzeczywistości i problemów, chowając się za maską “oświeconych”? Jak możemy korzystać z praktyk i nauk duchowych tak, aby nam służyły? 

Te, jak i wiele innych pytań przyszły do mnie po usłyszeniu o tym zjawisku i zapoznaniu się z nim głębiej. Chciałabym w tym i kolejnych wpisach w nieskomplikowany sposób nakreślić Tobie, czym jest zjawisko spiritual bypassingu, a także, dlaczego i w jakich celach niektórzy do niego uciekają. Opowiem o jego cechach, dzięki czemu będziesz mogła/mógł sprawdzić, czy jest widoczne ono w Twoim życiu. Podzielę się własnym wglądem w zakresie niektórych cech, do których miałam zwyczaj w przeszłości uciekać.

Czym jest spiritual bypassing?

Koncepcję tę stworzył psycholog buddysta, John Welwood. Służy ona określeniu tendencji do używania praktyk duchowych jako ucieczki przed przeżywaniem trudnych emocji, nie zajmowania się własnymi problemami, traumami oraz ranami. Osobiście nazwałabym to płaszczem ochronnym z wbudowanymi różowymi okularami. Sama ten termin lubię również tłumaczyć jako „emocjonalny bypassing”, gdzie pomijamy słowo „duchowy” i rozszerzamy interpretację tego zjawiska. Jest to praktyka, podczas której dana aktywność ma nas osłaniać przed doświadczaniem cierpienia, bólu czy jakimkolwiek rodzajem niewygody, jaka pojawia się w naszym życiu. Zamiast przeżywać i przepuszczać przez siebie emocje, uciekamy do działań, które mają zdejmować z nas niewygodę i usuwać problemy z drogi. Czy to oznacza, że medytowanie, modlitwa, czy praktyka jogi zawsze oznaczają ucieczkę od naszych emocji? Oczywiście, że nie. Problem pojawia się wtedy, gdy korzystamy ze wszystkich tych technik, aby stworzyć wokół siebie pewien wyidealizowany i sztuczny świat, w którym doświadczamy jedynie spokoju i pozytywnych emocji. W końcu: GOOD VIBES ONLY.

Jakie są cechy spiritual bypassingu?

Wypieranie trudnych emocji i niskich wibracji

Przekonanie, że jest pewna grupa emocji jest “lepsza” od innych. Nie można zaprzeczyć temu, że każdy z nas woli odczuwać miłość czy radość zamiast gniewu, czy smutku. Natomiast każda z emocji powinna mieć swoje miejsce w naszym życiu. Nie istnieją one bez powodu – każda z nich jest dla nas informacją o nas samych. Każda z nich przychodzi do nas w jakimś konkretnym celu informacyjnym, nawet jest nie jest “adekwatna” do sytuacji. Pozwala nam to badać nasze przekonania na temat świata i innych ludzi. Hamując trudne emocje zmniejszamy swój poziom ogólnego odczuwania, świadomości. Nie przeżywamy tego, co przeżyte być powinno. To, że będziemy udawać, że nie odczuwamy niewygody nie sprawi, że zniknie. Wypieranie tego, co trudne hamuje Twój wzrost. 

Jestem zen – unikanie gniewu, złości

Oświeceni ludzie się nie złoszczą, nie gniewają i nic ich nie rusza – czyli wieczny stan zen. Gniew, złość, czy wściekłość może pojawić się, gdy czujemy się przekraczani, nieszanowani, bezsilni lub dzieje się coś, co nam zagraża. Jeśli ktoś w świadomy sposób wyrządza Ci krzywdę, a Ty nie pozwalasz sobie na złość wobec tej osoby, możesz skończyć w roli nieporadnej ofiary. Problem nie polega na tym, czy wyrażać gniew, czy tego nie robić, ale w jaki sposób to robić. Myślę, że niektórzy unikają jego wyrażania, czy nawet odczuwania, ponieważ gniew kojarzy im się z agresją (co mogło wynikać z przekonań stworzonych na bazie przeszłych doświadczeń). Trzymanie tego typu emocji w ciele nie doprowadzi nas do niczego dobrego – może natomiast stać się tak, że w obliczu braku bezpiecznej strategii na danie im ujścia, długoterminowo osłabiają one nasz układ immunologiczny albo przyczynią się do wywołania różnych zaburzeń psychosomatycznych. To niewyrażone w końcu musi się gdzieś podziać – nie zniknie jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Widzenie tego w tak tunelowy sposób może uniemożliwić zauważenie, że konflikt może przetransformować Ciebie i Twoje relacje. Może otworzyć przed Tobą nowe możliwości lub dać szansę na zmianę i zobaczenie tego, co w Twoim życiu nie działa, tak jakbyś chciał/chciała. Pozwala również dostrzec, gdzie są Twoje granice.

Przyznam się, że sama miałam przez długi czas problem z wyrażaniem złości – kojarzyła mi się ona właśnie z agresją. Dlatego na własne potrzeby modyfikowałam ją w swojej głowie na smutek. Gdy ktoś wyrażał się z brakiem szacunku wobec mnie czy notorycznie spóźniał się na spotkania tak szybko przerabiałam złość na smutek, że wpadałam automatycznie w rolę ofiary. Rolę, która uniemożliwiała mi zaznaczenie mojej granicy, odbierając mi sprawczość nad moim życiem. Nosiłam w sobie przekonanie, że smutek jest lepszy od złości. Obawiałam się, że jeśli wyrażę swoją złość, to stanę się w oczach swoich i innych osobą nieobliczalną, nieradzącą sobie ze swoimi emocjami, a nawet agresywną – a przecież pracuję nad sobą, więc jedno “wyklucza” drugie. Myślałam, że samo odczuwanie złości czyni mnie niedojrzała i złą osobą… przecież jak mogłabym złościć się na kogoś, kogo kocham? W związku z tymi i wieloma siostrzanymi przekonaniami noszonymi przez lata zaczęły zacierać się we mnie granice pomiędzy tym, na co się zgadzam, a na co się nie zgadzam. Już nawet nie chodziło o nieumiejętność wyrażania złości – najpierw musiałam zrozumieć, że mogę ją w ogóle odczuwać. Dopuścić do siebie, że jest to naturalne dla każdego z nas i nie wiąże się z brakiem sympatii, miłości czy szacunku do danej osoby oraz przede wszystkim zrozumieć to, że jest potrzebne i nie czyni mnie złą jednostką.

Zrozumiałam, że można odczuwać złość na sytuacje, nie przekierowując go na daną osobę. Nauczyłam się również komunikowania o swoich graniach, czy złości w sposób bezpieczny, pozostawiający we mnie pewność, że mówię o swoich granicach jednocześnie pozostając otwarta na perspektywę drugiej osoby. Co najważniejsze – zrozumiałam, że ktoś, nawet jeśli nie miał zamiaru mnie zranić, nie odbiera mi PEŁNEGO PRAWA do tego, aby poczuć swoją złość. Mogę odreagować go w wybrany przeze mnie sposób tj. krzyk (nie na kogoś, ale jako wyrzucenie złości) czy wytrząsanie ciała.

Gniew nierówna się agresji, jeśli zaczniemy nim odpowiednio zarządzać. Wyrażać nierówna się przerzucaniu czy wyżywaniu się na innych. Odczuwać gniew nie równa się byciu gniewem. Złość może pomagać badać przekonania, informować o naszych granicach, a także wzbogacać nas jak i nasze relacje. 

Toksyczna pozytywność

Jeśli znane nam wszystkim powiedzenie “Good Vibes Only” rozgości się w naszej codzienności może przynieść więcej szkód, niż zysków. Odczuwanie tylko i wyłącznie “pozytywnych emocji” nie jest dla nas jako ludzi naturalnym stanem. Ciągłe nakładanie na twarz uśmiechu i próba zapewnienia całego świata o tym, jak dobrze się czujemy, w momentach, w których wcale nie czujemy się dobrze jest krzywdzeniem samych siebie. Każdy z nas przechodzi w swoim życiu przez różne pory roku, a każda z nich jest potrzebna i współistniejąca z innymi. Idea szukania we wszystkim pozytywnych aspektów może zaburzać naszą rzeczywistość, a także ujmuje nam samym. Zabiera nam prawo do gorszych dni, czy okresów, przez które każdy z nas przechodzi. 

Jeśli odszedł ktoś Tobie bliski nie musisz tłumaczyć tego jako “Na pewno cierpiał, dobrze, że odszedł/odeszła”. Jeśli Twoja przyjaciółka ma problemy w swoim związku, zanim powiesz “to wyjdzie Wam na dobre, musisz myśleć pozytywnie” pozwól jej na jej smutek i wysłuchaj jej. Nie wszystko zawsze jest usłane różami i nie musi takie być. Nie próbujmy brokatować każdej trudnej sytuacji i sztucznie zmieniać jej narracji na sprzyjającą, jeśli na dany moment taką nie jest. Po czasie może faktycznie się pokazać jako coś, co przyniosło za sobą wiele pozytywnych skutków (osobiście myślę, że zazwyczaj tak jest), natomiast powinno to być naturalnie zachodzącym procesem.

Unikanie trudnych emocji, czy sztuczne narzucanie sobie pozytywnego nastawienia może być jak płaszcz ochronny, który nosimy, nie zdając sobie sprawy, że ogranicza on nasze doświadczenia i wzrost osobisty. Prawdziwa duchowość nie polega na ucieczce przed życiem, ale na pełnym doświadczaniu wszystkich jego aspektów. Zapraszam Cię z całego serca do kolejnej części poświęconej temu tematowi, która już niedługo się ukaże. 

Tymczasem ogromnie dziękuję za Twoją obecność i czas. Zapraszam Cię do refleksji nad poruszonym przeze mnie tematem. Jeśli odczuwasz chęć podzielenia się swoimi przemyśleniami, będzie mi niezmiernie miło, jeśli napiszesz komentarz bądź prywatną wiadomość do mnie.

Z ogromem miłości,

Ola

Powiązane wpisy

Komentarze

  1. Myślę jednak, że są ludzie, którzy lubują się w cierpieniu — sami nie zdają sobie sprawy z tego, że np. tak długo przeżywają jakąś sytuację, że właściwie pogrążają się w smutku i rozpaczy, i to bycie ofiarą w jakimś sensie sprawia satysfakcję ich ego (Nie mówię tu o żałobie po zmarłym, która może trwać rok czy dwa, tylko o sytuacjach “mniejszego kalibru”, które doprowadzają do takich stanów) — według mnie klucz to właśnie nie mielić tych emocji w kółko. “Przeżywanie” emocji nie oznacza roztrząsania ich nie wiadomo jak długo – tylko właśnie poczucie tej danej emocji, porządne krzyknięcie/wypłakanie się, a potem obserwowanie, że no ta emocja jest i tyle, po prostu, i dalej zajmowanie się swoim życiem i reagowanie na to życie tu i teraz, a nie życie przeszłością 🙂

    1. Dzięki Sylwia za podzielenie się swoimi odczuciami! Na pewno wśród nas są ludzie, którzy lubują się w cierpieniu, a także tacy, którzy tego bólu do siebie nie dopuszczają. Każdy wybiera sobie swoją własną strategię:) Po serii dotyczącej spiritual bypassingu właśnie zamierzam poruszyć temat podobny do tego, o którym tu wspomniałaś – czyli o ciągłym byciu w procesie i zatapianiu się w przeszłości, zamiast życiu w tu i teraz.