Relacje równoległe – czy zawsze oznaczają zdradę i czym ona właściwie jest?

Profesor Zbigniew Izdebski – nauczyciel akademicki, seksuolog, wykładowca w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze – którego uwielbiam, nie tylko za jego wkład w świadomość ludzi na temat seksu i seksualności, zachowań seksualnych i ryzyka z nim związanego, opublikował wyniki badań, z których wynika, że 10 procent Polaków ma dwóch partnerów i żyje w związku równoległym. Nie mnie oceniać czy to dużo, ale biorąc pod uwagę, że jeszcze 20 lat temu ludzi przyznających się do życia w nieformalnych związkach było zaledwie 1 procent, a dziś jest ich 66, to myślę, że w przypadku związków równoległych wyniki mogłyby znacząco przekroczyć liczbę 10 procent, jeśli tylko osoby ankietowane nie bałyby się odpowiedzieć zgodnie z rzeczywistością. Jeśli byłoby to uważane za legalne, czyli jeśli społeczeństwo dałoby przyzwolenie na takie związki, nie piętnując osób w nich żyjących. Czemu jednak życie w związkach równoległych jest postrzegane jako coś złego i kojarzone ze zdradą? Czy każda relacja to związek, czy można żyć z kimś w bliskiej przyjaźni? Czy to zawsze musi oznaczać zdradę i czym ona właściwie jest? Czy mówimy tylko o fizycznym aspekcie posiadania dwóch partnerów – w kontekście seksualnym, a może zdrada zaczyna się już w umyśle i … może w nim pozostać?

My im tak, ale oni nam nie

Mój przyjaciel z dawnych lat powiedział mi kiedyś, że życie w związku równoległym nie jest dla nas niczym złym dopóki to my w nim żyjemy, a nie nasi partnerzy. Jednak są tego dwa oblicza. W przypadku osób żyjących w poliamorycznych związkach, czyli takich, w których decydują się na życie z kilkoma osobami każdy lub jedno z nich, ta zasada nie obowiązuje, bo obowiązują ustalone wcześniej reguły. Wchodząc w związek poliamoryczny decydujemy się na zgodę, z której jasno wynika, że my lub nasz partner (dotyczy to także obojga osób w związku) możemy mieć innych partnerów równocześnie. Jeśli ktoś potrafi żyć w takiej konfiguracji, to społeczeństwo nie powinno mieć co do tego żadnych wątpliwości. Nie ma tu moralnych rozterek dotyczących posiadania wielu partnerów, w tym także – jeśli nie przede wszystkim – seksualnych, bo zasady są ustalone, więc nie rozumiem skąd oburzenie społeczne na ten stan rzeczy. W wielu kulturach poligamia jest społecznie akceptowana i legalna, więc niesłuszne jest postrzeganie jej w sposób pejoratywny. Jeśli jednak decydujemy się wejść w związek partnerski z jednym tylko człowiekiem, dobrowolnie i za obopólną zgodą, to istnieją granice, których przekroczenie oznacza zdradę. Jednak kto wyznacza te granice i czy zawsze są one w tym samym miejscu? Czy to społeczeństwo decyduje, co można, a czego nie w związku? A może kościół? Czy może sąsiedzi? Kiedy jest przyjaźń a kiedy kochanie? Czy każda relacja równoległa jest seksualna? Myślę, że każdy z nas powinien żyć według własnej moralności i granice wyznaczać sam.

Mogę być druga, ale trzecia nigdy

Tu wracamy do zasady, że to, co robimy innym jest dobre, dopóki to nie my jesteśmy zdradzani. Jednak czym jest ta owiana złą sławą zdrada? Zdrada określana jest jako „świadome złamanie przysięgi lub odstępstwo od przyjętych norm czy wartości, działanie przeciwko tym normom i wartościom, zaparcie się ich, a także jawna lub skryta ich negacja” (via Wikipedia). Nie można zatem utożsamiać zdrady z seksem, bo ona nie zawsze jest tym samym. Jeśli mówimy o normach, to ponownie zastanawiające jest to o jakie normy chodzi? Czy te, ustalane przez społeczeństwo, czy te, które mamy w nas? Przecież chodzi o „normy przyjęte”, więc są one różne i jest ich więcej niż jedna. Z badań profesora Izdebskiego jasno wynika, że przede wszystkim chodzi o … miłość – „61 procent badanych uznało, że bardziej niż stosunek seksualny liczą się dla nich dotyk, przytulenie i poczucie bliskości”. Seks nie odgrywa tak wielkiej roli jeśli chodzi o posiadanie dwóch partnerów, czyli można rozumieć, że to nie zawsze seks stanowi potrzebę zdrady. Jeśli nie chodzi o seks, to o co? O tę przyjacielską relację – bliskość pod różnymi postaciami – o dotyk, poczucie bycia kochanym, docenionym, lubianym i akceptowanym, zbliżone poczucie humoru, podobne zainteresowania i patrzenie na świat, wzajemne zrozumienie, uśmiech, sympatię i wiele innych. Ankietowane osoby ze śmiałością przyznały, że doświadczyły prawdziwej miłości w życiu (53 procent kobiet i 54 procent mężczyzn) jednak 29 procent kobiet i 22 procent mężczyzn przyznało, że owszem, ale nie będąc w związku. To oznacza, że takie rzeczy się dzieją i nie mogą pozostać tematem tabu, bo chodzi nie tylko o to żeby pracować nad relacją w taki sposób, żeby żadna osoba w związku nie chciała mieć drugiego partnera. Chodzi także o to żeby zrozumieć, że można żyć w taki sposób, bo to wcale nie musi oznaczać, że osoba, z którą żyjemy w związku jest niekompletna i nie daje nam tego, czego potrzebujemy. Oznacza to, że każdy z nas jest inny i każdy wypełnia przestrzeń w inny sposób, więc osób wypełniających naszą przestrzeń czasem potrzebujemy więcej niż jedną. Jeśli chcemy wejść w relację z drugą osobą, mając jednocześnie stałego partnera, to nie zawsze musi oznaczać to seks. Nie zawsze musi to być ucieczka od codzienności, nie zawsze musi być to chęć zmiany codzienności, ale jej dopełnienie. Może to być chęć zaspokojenia potrzeb na innej płaszczyźnie, niż te, które mamy będąc w związku ze swoim partnerem. Czy zatem słuszne jest bycie zazdrosnym o relacje i myśl, że są one niestosowne, jeśli ta osoba nie robi czegoś w ukryciu przed nami? A jeśli robi w ukryciu, to czy wtedy właśnie można mówić o łamaniu przyjętych norm czy zasad, czy świadczy to o tym, że nie może być przy nas sobą i pozwolić sobie na szczerość? Czy jednocześnie powinniśmy mieć na uwadze, że normy są w każdym z nas inne i nie dla każdego mogą oznaczać to samo? Dla nas więź z osobą trzecią może być czymś normalnym, ale nie musi to oznaczać, że osoba, z którą żyjemy w związku rozumie nasz punkt widzenia. Czy wtedy należy ukrywać taką relację, czy odkryć wszystkie karty?

Świadomość wchodzenia w relacje równoległe

Nie ma jednej zasady mówiącej o tym dlaczego ludzie wchodzą w relacje równoległe. Czasem wynika to z czystej chęci zaspokojenia potrzeb seksualnych, która z kolei pochodzi z niedopasowania na tej płaszczyźnie osób znajdujących się w związku. Są także sytuacje, w których jedna z osób w związku musi nadmiernie dbać o drugą, bo tamta życiowo potrzebuje pomocy nieustannie. W takiej sytuacji pożądanie zanika i partner potrzebujący zaspokoić swe seksualne rządze wchodzi w relacje równoległą. Czasem zwyczajnie brakuje nam przyjaciela, powiernika przed którym nie będziemy musieli udawać, skrywać tajemnic w obawie o tym, co nasz partner o nas pomyśli. Brakuje nam osoby, której ufamy i z którą możemy dzielić sekrety. Świadomie szukamy kogoś, przed kim nie musimy udawać, być sobą bać się niezrozumienia, móc podjąć burzliwą dyskusję. Taka sytuacja społecznie jest akceptowana i nazywana przyjaźnią, pod warunkiem, że relacja dotyczy heteroseksualnych osób tej samej płci. Normy zazwyczaj dają przyzwolenie tylko na to. Lecz ludzie wchodzą także w relacje nieświadomie, kiedy to przenika przez nich mechanizm obronny – lęk przed bliskością czy odrzuceniem. Wtedy z korzyścią dla siebie czerpią z relacji równoległej, bo nie muszą się w nią do końca angażować i być za nią odpowiedzialnymi, jednocześnie nie angażując się też w swój związek partnerski, pozornie unikając bliskości i tym samym cierpienia.

To wszystko jest bardzo skomplikowane i wielowątkowe, więc nie wiem czy jest możliwość odpowiedzenia jednoznacznie na pytania pojawiające się w związku z powyższym zagadnieniem. Jeśli Wy, Drodzy Czytelnicy, macie jakieś przemyślenia na ten temat, to zapraszam do sekcji „komentarze” żeby się nimi podzielić. Serdeczności!

Powiązane wpisy

Komentarze